czwartek, 22 maja 2008

Burma facing double peril/ Birma w podwojnym niebezpieczenstwie

Since May3 Burma has been facing double perils..caused by political turmoil and natural disaster.

There cannot be any action taken if the issue is being forgotten. Let's not forget Burma!

Burning Burma's aim is to try to remember about Burma and if there is no other way to help at least lit a candlelight and take sometime to think about people whose suffering and drama continues.

All sorts of initiatives (such as candlelight vigils or charity events) are being organized and held all over the world and they should inspire others to do the same.

e.g.
Candlelight Vigil for Burma organized by students in New Zealand (14.05.08):
www.youtube.com/watch?v=NNCA6K-P1hA

------------------------------------------------------------------------------------------------
When it comes to humanitarian aid being organized...because of the political situation in Burma it is extremely difficult to reach all the people who are really in need.

For those knowing Polish pasted below you can find a very informative interview with a renown Janina Ochojska-Okonska, President of Polish Humanitarian Organization in which she explains the complicated situation from the humanitarian activist's point of view.

Moreover, Mrs. Ochojska-Okonska compares current Burma to Poland during the martial law period and
she states that the key to success is to keep doing the work even if it seems unrealistic. As polish history proved humanitarian aid and support from democratic countries helped Poles in a big way to free themselves...even though it seemed unrealistic at the beginning.


Birma jak Polska stanu wojennego



W Birmie należy opierać się na takich wzorcach, na jakich opierały się organizacje międzynarodowe pracujące w Polsce. Nawiązywały kontakty z nieformalnymi grupami czy Kościołem - mówi Janina Ochojska*

Adam Leszczyński: Jak Polska Akcja Humanitarna chce pomagać poszkodowanym przez cyklon Birmańczykom?

Janina Ochojska-Okońska*: Chcemy zacząć od dostarczania materiałów na budowę bardzo prostych zbiorników z brezentu, żeby ludzie mogli zbierać wodę deszczową do picia. Teraz piją tam brudną, zasoloną wodę, w której pływają ciała i padlina.

Wybraliśmy budowę takich zbiorników, bo są tanie i łatwe do wykonania. Są też tak potrzebne, że kiedy ludzie je dostaną, nie pozwolą sobie ich odebrać. Brezent może też służyć budowie tymczasowych schronień. Koszt zakupu i dostarczenia to ok. 50 zł na rodzinę.

Dyktatura rządząca Birmą nie chce wpuszczać pomocy. Skoro pomoc z Polski będzie i tak kroplą w oceanie potrzeb, może nie warto w ogóle się tam pchać?

- Pomagamy dlatego, że trzeba uratować życie ludzkie, które jest zagrożone. W Birmie jest zagrożone szczególnie, bo rząd tego kraju nie dba o swoich obywateli. Mamy na to liczne dowody - relacje organizacji pozarządowych, dziennikarzy i samych Birmańczyków.

To oczywiście utrudnia pomoc. Można mieć wątpliwości, czy wspierając tych ludzi, nie będziemy wspierać reżimu. Nie wiadomo też, jak do nich dotrzeć, skoro rząd pomocy nie chce i robi wszystko, żeby ją wstrzymać.

W PAH uważamy jednak, że naszym obowiązkiem jest pomaganie właśnie tam, gdzie jest najtrudniej. Wiemy, że bez pomocy zewnętrznej ci ludzie są skazani na cierpienia i śmierć.

W czasach stanu wojennego Polska też oficjalnie pomocy nie chciała i utrudniała jej dotarcie. Na Zachodzie byli ludzie, którzy chcieli nam pomagać i mieli ogromną determinację. Nie przyjmowali do wiadomości tego, że jest trudno, tylko robili wszystko, żeby dotrzeć do nas. Pamiętając o tej pomocy, nie mogę w ten sam sposób nie myśleć o Birmie i o konieczności naszej determinacji.

Wiem też, że sam fakt zainteresowania ich losem daje ludziom nadzieję i wiarę w człowieka. To może bardzo idealistyczne, ale taka wiara jest nam wszystkim potrzebna. Pamiętam, że sam fakt, że w Wolnej Europie mówiono o naszych najbliższych, którzy byli uwięzieni, wydawał się nam gwarancją bezpieczeństwa. Dlatego trzeba o Birmie dużo mówić i apelować.

Pomoc to przede wszystkim moralny gest?

- Dla mnie ważny jest moralny gest, ale wierzę w to, że nasza pomoc dla Birmy może być czymś więcej. Docieraliśmy skutecznie z pomocą do różnych, bardzo trudnych krajów, gdzie panowała korupcja lub było niebezpiecznie.

Rząd Birmy trzeba zmusić wojskowo do wpuszczenia pomocy? Mówili o tym ministrowie spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii i Francji. Amerykanie wysłali na wybrzeże flotę wojenną.

- Uważam, że społeczność międzynarodowa powinna do tego zmierzać. Ceną za bezczynność może być życie 2,5 mln ludzi. Znając warunki, w jakich teraz żyją, możemy być pewni, że rząd birmański jest gotów tę cenę zapłacić. Oczywiście w oficjalnych przekazach rząd pokazuje pomoc i szczęśliwych ludzi, którzy ją dostają. Ale wiemy, że to fasada. My, Polacy, którzy mamy za sobą doświadczenia dyktatury, powinniśmy umieć to widzieć.

Zawsze byłam przekonana, że nasza pomoc w Bośni czy w Czeczenii była lepiej dostosowana do potrzeb, bo my, wiedząc z doświadczenia, jak działają dyktatury, lepiej rozumieliśmy tych ludzi i lokalne warunki.

W Birmie należy opierać się na takich wzorcach, na jakich opierały się organizacje międzynarodowe pracujące w Polsce. Nawiązywały kontakty z nieformalnymi grupami czy Kościołem. Miały do nich zaufanie i przez nie pomagały. Opierały się na zaufaniu.

Nawiązaliśmy już kontakty z lokalnymi organizacjami birmańskimi działającymi już od lat, mającymi doświadczenie i niosącymi obecnie pomoc. Tak jak i my w PRL są zdolni do budowania samopomocy.

Jak się upewniacie, że pomoc nie zostanie rozkradziona?

- Różnie. Np. w Czeczenii sami filtrowaliśmy wodę i sami dostarczaliśmy ją do 120 tys. mieszkańców Groznego. Kierowca każdej ciężarówki wypełniał formularz dostarczenia wody, który był potwierdzany przez mieszkańców. Oprócz tego dodatkowo była jeszcze grupa, która wyrywkowo kontrolowała dostawy. Zresztą, jak woda nie docierała, to mieliśmy od razu sygnał od zainteresowanych. W innych krajach budujemy ujęcia wodne. Nie da się ich ukraść.

Nigdy nie godzimy się na korupcję. Na Sri Lance musieliśmy czekać nawet rok na pozwolenie na budowę szkoły. Odbudowaliśmy tam pięć szkół i nie ulegliśmy żadnym korupcyjnym namowom.

W Birmie, jeśli nie otrzymamy zezwolenia na obecność naszego przedstawiciela, będziemy musieli zaufać ludziom, którzy są na miejscu. Podpiszemy z nimi proste umowy i przekażemy pieniądze. Kontrolę będziemy przeprowadzać przez naszych partnerów międzynarodowych, którzy są tam obecni.

To ma być gwarancja?

- Znam wielu ludzi, którzy zajmowali się rozdzielaniem pomocy humanitarnej docierającej do Polski w latach 80., którzy nigdy nie podpisali żadnej umowy ani faktury. Wszyscy wiedzieliśmy, że ta pomoc dotarła do potrzebujących.

Dla mnie sytuacja w Birmie jest niesłychanie podobna do naszej z lat 80. Myślę: "Mi też kiedyś ktoś ufał". Ja niczego nie podpisywałam, nie pisałam nawet sprawozdań. Pracując wtedy w Polsce i rozdzielając pomoc z Zachodu, nie mogliśmy wystawiać faktur czy wydawać jakiś oficjalnych potwierdzeń.

Wybierając współpracowników w Birmie, opieraliśmy się na opiniach międzynarodowych organizacji. W świecie humanitarnym jest zawsze pewna grupa ludzi, która przenosi się wraz z konfliktami. Niektórych znaliśmy sami, bo pracowali z nami czy w Afganistanie, czy na Sri Lance.

Staramy się o wizę, żeby nasz przedstawiciel pojechał na miejsce i był świadkiem i koordynatorem pomocy. Birmańczycy wiedzą najlepiej, jakiej pomocy i gdzie potrzeba.

Przeżycie ludzi w różnego rodzaju katastrofach, wojnach, katastrofach naturalnych zależy od wiary i determinacji tych, którzy do nich docierają. Nasze konwoje do Sarajewa czy Czeczenii były naprawdę niebezpieczne. Jednak ludzie ryzykowali własne życie i docieraliśmy z pomocą tam, gdzie ludzie mówili: "Janka, to jest niemożliwe".

Trzeba robić to, co się wydaje niemożliwe. Pamiętam, że kiedyś myśleliśmy, że wolności w Polsce nasi wnukowie nie dożyją. Trzeba mieć wiarę i determinację, bo to one zmieniają świat.



source: Gazeta Wyborcza

Brak komentarzy: